Dawno mnie tu nie było!

Ostatni wpis na blogu zatytułowałam „Cisza” i był to tytuł niezwykle trafiony biorąc pod uwagę brak blogowych działań przez prawie rok czasu i tymczasowe zniknięcie z pozostałych mediów społecznościowych. Potrzebowałam tej ciszy w eterze, skupienia się na swoim podwórku i określenia w końcu – co ja chcę robić w życiu? Bo próbowałam już „wszystkiego” a nadal błądziłam jak dziecko we mgle. 

Są jednak rzeczy do których ciągnęło mnie bardziej. Działania, przy których czułam ten niezrozumiały ale euforyczny rodzaj energii. Chciałam się tym podzielić ze światem już dawno, wiedziałam że wrócę na socialmedia i o tym napiszę. Nie spodziewałam się jednak, że tak bardzo sparaliżuje mnie strach. Strach spowodowany podaniem się na tacy do oceny oraz świadomością, że nie każdy dobrze życzy bliźniemu. 

W Instagramowym świecie trzeba być online cały czas. Sprzedaje się swoją prywatność, na tym tym to polega, takie są zasady tej gry – więcej publikuj, mów, nagrywaj a na koniec i tak wyrywasz sobie włosy przez algorytm. Nie znam tego z autopsji, bardziej z obserwacji. Pojawia się więc pytanie – czy naprawdę mam wewnętrzną potrzebę udostępniania wszystkiego co dzieje się w mojej codzienności? Wszystko teraz jest „Meta”, tylko że w języku polskim to słowo oznacza koniec

„To wyścig więc biegnij, biegnij do mety…”

Ostatnie pół roku było dla mnie czasem skupiania się na swoim podwórku – tym rzeczywistym. Nie dla innych na pokaz, tylko dla siebie. Kameralnie, bez oceniania, bo sinusoida była nieprzewidywalna i oceniając się chyba bym zwariowała. Jednak wszystko co się działo, zaowocowało rozpoczęciem serii dobrych wydarzeń, przyjemnych dla oka i miłych dla duszy. Wracam więc na swoich zasadach i w końcu odpowiem na pytanie:

Co u mnie słychać i jak to się stało, że przeprowadziłam się na wieś? 

Jedną nogą wprawdzie ale zawsze 🙂 Zaskakujące prawda? Jeszcze kilka lat wstecz odpychałam tą myśl i zapierałam się rękami i nogami przed realizacją tego pomysłu. Jednak potrzeby ducha wygrały z wszelkimi obawami i (bezpodstawnymi) uprzedzeniami.
Nigdy nie lubiłam swojego rodzinnego miasta i nigdy nie chciałam przeprowadzać się z “wiochy na wiochę”, tymczasem…

Wiejski klimat mnie urzekł i skradł serce.

Nigdy nie sądziłam, że zechcę zamieszkać na wsi. Postawiłam sobie kiedyś za cel żyć w wielkiej metropolii, pełnej świateł, dźwięku i pędu. Żyć tak by zagłuszać ciszę – kochałam to, jednak chyba już z tego wyrosłam. Z czasem nastąpiło u mnie swego rodzaju przebodźcowanie. Wszystkiego było za dużo.

Dom na wsi był pomysłem mojego męża, pomysłem do którego nie byłam jakoś stuprocentowo przekonana. Nie wierzyłam w czystość intencji – a może nie chciałam uwierzyć? Jednak jego wizja i upór w pracy nad budowaniem tego miejsca przekonałby mnie w tamtym momencie chyba do wszystkiego.

Tym samym, na kawałku pola postawiliśmy drewniany dom z widokiem na zachód słońca, który uwierzcie mi – potrafi stopić niejedno lodowe serducho. Nie mamy jeszcze pięknej trawy przed domem i w samym środku też jeszcze brakuje kilku “drobiazgów” więc wstrzymam się jeszcze chwilę z home tour. Jest jednak pięknie, spokojnie i tak sielsko.
Pochwalę się jeszcze, że własnoręcznie posadziłam w ogrodzie magnolię, która w przyszłym roku będzie pięknym tłem do wiosennych zdjęć – a przynajmniej mam taką nadzieję.

Aktualnie mam w sercu dwa domy – jeden w mieście, drugi na wsi i nie jestem w stanie jednoznacznie określić, który jest mi bliższy. I to jest doskonałe

Tak zaczęła dziać się magia – lawina ruszyła. Warunki idealne do myślenia „o…”, długich rozmów przy kominku i tworzenia. W głowie burza mózgów po której, jak to bywa w przypadku burz, w końcu pojawiło się słońce.

Zmieniłam się, ale przecież o to w życiu chodzi. Ów zmiana wynika nie tyle z przeżyć co z duchowego przebudzenia. Wciąż mam w sobie chaos, ale jestem kobietą więc nawet powinnam go mieć. Rozwijam się i stety-niestety, z tego co obserwuje, to moje sprzeczności zamiast znikać, to rozwijają się ze mną. 

„Jeśli chcesz być sklepikarzem, generałem, politykiem lub sędzią, niezmiennie nim zostaniesz – to jest twoja kara. Jeśli nigdy nie wiesz kim chcesz być, jeśli żyjesz życiem które niektórzy nazywają dynamicznym, ale ja nazwę artystycznym, jeśli każdego dnia nie jesteś pewien kim jesteś i co wiesz – nigdy nie staniesz się “czymś”. I to jest twoja nagroda”.

OSCAR WILDE

Celem życia jest rozwój własnej indywidualności. Ja nigdy nie wiedziałam kim chcę być – zawsze marzyłam o tym kim mogłabym zostać – z cichym dopowiedzeniem “gdyby”, bo zawsze znajdywałam sobie powód aby nie osiągać wymarzonego.

Dlaczego nie kontynuowałam “Doradztwa wizerunkowego”?

Od mojej ostatniej zakończonej pracy w korpo szukałam swojej drogi w kierunkach, które były moją pasją. Wiedziałam doskonale, że nie chcę już nigdy wracać do “systemu” i czuć się zamknięta w narzuconych ramach. Chciałam aby w końcu w moim życiu było tak jak w powiedzeniu: „jak znajdziesz coś co kochasz, to nie przepracujesz w życiu ani jednego dnia”. Tylko z tym trzeba uważać, bo kochając swoją pracę zacieramy granicę pomiędzy nią a domem. 

“Osobiście zawsze miałam potrzebę artystycznego spełnienia, takiego które mogłoby stać się moim sposobem na życie.”

z wpisu “Jestem kompletna”

Wydawało mi się że “Doradztwo wizerunkowe” spełnia wszystkie wymagania i będzie kwintesencją posiadanych przeze mnie umiejętności. Po coś je przecież nabyłam, prawda? Problemem było jednak to że – ja nienawidzę chodzić po sklepach (i tak – ten argument bezapelacyjnie przekreślił szanse na sukces). Błahe, lecz istotne. To nie było jeszcze to.

Przeszkodą była też moja walka z kompulsywnym kupowaniem, u siebie i każdego kogo znam. Sukcesywnie wprowadzam w swoje życie zasadę “Less is More” i przetrzepuję swoją szafę przynajmniej raz w miesiącu. Jakimś cudem zawsze znajduję w niej coś, co mogę wystawić na Vinted, ale też żadna ze mnie Marie Kondo aby doradzać zawodowo innym jak robić porządek w szafie.

“Poszukując magii odnalazłam ją w sobie i swoich dłoniach.”

Nie zliczę ile razy słyszałam “Powinnaś się tym zająć (zawodowo)”, “Nie chciałabyś tego robić?”. Wiem za to doskonale jak często odpowiadałam na to “nie no co ty, nie dam rady” – za każdym razem. I tu dochodzimy do finału wszystkich moich życiowych zmian, bo kurczę jak coś klika – to nie ignorujesz tego klikania! Nie odganiasz go jak natrętnej muszki, tylko idziesz w to z podniesioną głową i żarem w sercu.

Kliknęło.

Masaż twarzy zafascynował mnie dwa lata temu i od tamtej pory “zgłębiałam wiedzę tajemną” czyli o tym jak kobiety wschodu przedłużają swoją młodość. Bo to nie jest żadna magia, ani nawet “ichne” kosmetyki, to codzienna praca nad tym co znajduje się pod skórą.

Wykonując masaż czuję się bosko. To wymiana energii pomiędzy mną a osobą której dotykam. Relaksując kogoś, relaksuję siebie – jeszcze nigdy się tak nie czułam. Będę tu o tym czasami wspominać, bo to teraz nie tylko moja praca, ale też znaczna część mojej codzienności.

Co w tym jest z “tworzenia”?

Masaż to praca manualna na tkankach podskórnych. To rozluźnianie, rozciąganie i ćwiczenie mięśni. Czy mało w tym twórczości?

W tej pracy podoba mi się ta rosnąca pewność mojej intuicji oraz uczucie, kiedy palce przesuwają się mocno po skórze, szukając i zagłębiając się w napięcia utrwalające grymasy, uwalniając od tego co nie służy zdrowiu psychicznemu i fizycznemu. Bo tak naprawdę kwestie urodowe są tylko pięknym efektem ubocznym, które dają największą satysfakcję obydwu stronom. Chodzi o wyciszenie i relaks – to jest klucz nie tylko do przedłużenia urody, ale też do zdrowia.

Jesteśmy kreatorami własnej rzeczywistości. Ja kreuję swoją właśnie w ten sposób. Nie ważne jak bardzo moja/twoja droga jest chaotyczna, chaos jest ok! Jesteśmy na tym świecie aby spełnić misję i tylko od chęci i otwartości głowy zależy, czy poznasz plan tej misji.

Są osoby które doskonale mnie rozumieją – dla innych mogę być “tą” świruską.

Fajnie że w wieku (prawie) 35 lat odnalazłam swoje powołanie 🙂

Namaste,
Ewa

MINIATURKA NA HOME-min

Ewa Olszewska

o autorce
"Nie jestem szalona - tylko moja rzeczywistość jest inna niż twoja."

Znajdź mnie na Instagramie