Masaże Twarzy – czyli magia zaklęta w dłoniach.

W kategorii “dbania o urodę” polki mogą spokojnie zawalczyć o podium. Być może ta delikatna wariacja na punkcie swojego wyglądu wynika z tego, iż paradoksalnie znajdujemy się na ostatnim miejscu w Europie jeżeli chodzi o samoocenę. Tak drogie Panie, w tej kwestii niestety leżymy. Z czego to wynika, skoro od lat mawia się na świecie, że to właśnie polki są najpiękniejsze? Nie jestem ekspertem w dziedzinie badań statystycznych lub ich analizy więc nie będę na ten temat rozprawiać, jednak wiem coś na temat dbania o siebie i masaży twarzy i o tym dziś będzie ten tekst. 

Najstarsze masaże twarzy pochodzą podobno z Indii oraz „państwa środka” czyli Chin i minęło trochę czasu zanim dotarły do Europy. Małymi kroczkami zakradły się najpierw do kuluarów pielęgnacyjnych nowinek by po latach podbić serca kobiet i rynek zabiegów kosmetycznych. Sceptyków wciąż jest wielu i nadal znajdą się osoby preferujące szybsze i bardziej inwazyjne środki. Wydaje mi się jednak, że wystarczy spojrzeć na Azjatki lub Hinduski aby zauważyć co długofalowo daje lepsze efekty.

Od czego się zaczęło?

Masażami twarzy zainteresowałam się nie od razu i wcale nie ze względów urodowych, ale głównie zdrowotnych. Chwile po tym, jak całe moje umęczone bólem ciało potrzebowało masażu. Jako osoba zmagająca się z codziennymi migrenami i różnymi innymi bólami od szyi po kostki, w końcu doszłam do wniosku, że coś musi być nie tak.

Kiedy ciało daje nam sygnały ostrzegawcze to nie ignorujemy ich – tylko wsłuchujemy się w nie. Ja właśnie tak się wsłuchałam, i przysięgam że bolało mnie to na 9 w skali do 10.

Korporacyjny pakiet medyczny wycisnęłam jak cytrynkę. To była niekończąca się karuzela krążenia od lekarza do lekarza, robiąc badania i rezonanse. Karuzela śmiechu i żenady bo jedyne co ciągle słyszałam to “musi Pani z tym żyć, taki urok”. Nie godziłam się na to za żadne skarby, musiałam poznać przyczynę moich migren. W ogóle żaden ból nie jest normalny, z nim nie powinno się żyć.

Tabletki przeciwbólowe mnie wykańczały bardziej niż ból, jednak życie bez nich nie było realne do wykonania. Moja myśl była jedna – w jakim stanie będzie moje ciało za 20 lat brania tak silnych leków? Jaki rzeczywisty i długofalowy wpływ mają one na moje ciało? Marzyłam o leku na ból istnienia i dobrze że moja głowa otworzyła się na metody alternatywne w odpowiednim momencie.

Słuchaj swojego ciała

Ból jest głosem ciała – to sygnał ostrzegawczy i wołanie o pomoc.

Do migren w pewnym momencie dołączył bruksizm a precyzyjniej ujmując bardzo silne zaciskanie zębów przez sen. Szczęka i zęby bolały mnie jakbym conajmniej raz dziennie hobbystycznie uderzała twarzą w witrynę sklepową. Zaciskanie zębów przez sen nie jest normalne a jednak nikt nigdy nie mówi o jego przyczynach, z których możemy wymienić min. silny i przewlekły stres. I tak na marginesie – na to nie pomogą tabletki tylko terapia. Jakakolwiek, wybierz sobie formę czy to będzie rozmowa z fachowcem czy medytacja, najważniejsza jest tu praca nad swoimi emocjami bo to nie tylko ciało boli lecz też dusza.

Ostatecznie od bólu uwolniły mnie upór i pasja pewnej wspaniałej fizjoterapeutki. Masaże które mi serwowała nie należały do przyjemnych ale ciekawym zjawiskiem było to, że po powrocie do domu nie raz płakałam. Nie były to łzy z bólu tylko ulgi, bo przez uwolnienie od napięć mięśniowych uwalniały się wszystkie emocje. Zaczęłam się oczyszczać i odkrywać siebie. Chociaż trochę to trwało.

Po ukojeniu ciała zaczęłam zauważać jak ogromy wpływ na wygląd twarzy ma ból. Jak z tego wszystkiego pogłębiła się lwia zmarszczka, powieki zaczęły opadać a usta zanikać w grymasie bezsilności. To był dla mnie ciężki psychicznie czas, który odbił się na wieku mojej twarzy a przecież dopiero niedawno przekroczyłam magiczną i radosną “trzydziestkę”.

W trakcie mojej masażowej terapii antymigrenowej często miałam masowane żwacze – mięśnie żucia, te na zawiasach żuchwy 😉 Bolało jak jasna cholera, ale poznanie ich było pierwszym krokiem do zgłębienia wiedzy tajemnej o masażach twarzy – kojących i odmładzających. Zajęcie się nimi zawodowo było jedynie kwestią czasu i znalezienia w sobie wiary. W końcu nastał dzień kiedy przestałam szukać wymówek i pomyślałam “Why not?”.

Ayur

Zapisałam się na kurs, wyjechałam na kilka dni do magicznych Borów Tucholskich i poczułam coś dla mnie rzadkiego – przynależność. Akademia w której się szkoliłam, naucza w myśl kultury – lub raczej medycyny ajurwedyjskiej.

Ayur to „życie”, weda znaczy „wiedza”. To złożenie słów oznacza „wiedzę o życiu”, o tym czym jest życie, w jaki sposób ono się przejawia, co mu służy i co mu szkodzi. Piękne prawda?

I przypominam sobie teraz jak w 2020 roku, stawiałam troszkę nieprecyzyjne pierwsze kroki w holistycznym podejściu do pielęgnacji. To od samego początku prowadziło mnie do miejsca w którym jestem teraz. Szukałam spełnienia w różnych zawodach i po tych wszystkich latach korporacyjnych tułaczek z radością stwierdzam, że odnalazłam sens.

Zawsze chciałam pracować z ludźmi, pomimo bycia introwertyczką byli mi potrzebni do życia jak woda. Kto by przypuszczał, że będzie to praca tak wielopoziomowa.

Na kursie poznałam nie tylko metody wykonywania masażu twarzy, ale też wspaniałe osoby – takie przy których pomimo nieznajomości człowieka, czułam się jak wśród swoich. Poznając ludzi krzyżują się nasze losy – nic nie dzieje się bez przyczyny. Przypadkowo poznana osoba, jedna rozmowa, potrafi mocno – jeśli nie diametralnie – wpłynąć na życie drugiej osoby. Nie wierzę w przypadki, tak miało być.

Dotyk kobiecej energii

Na kursie doznałam blokady polegającej na zderzeniu z cielesnością. Po prawie dwóch latach automasażu swoją twarz znałam wręcz genialnie. Zarówno pod względem wizualnym jak i dotykowym. Co więc stało za tym, że do pierwszego wykonywanego masażu podeszłam jak przysłowiowy pies do jeża? Dotyk. Najbardziej bałam się pierwszego zetknięcia z dotykaniem obcej twarzy.

Kiedy zaczęłam świadomie pracować z emocjami i energią zdałam sobie sprawę z tego jak wielką moc ma dotyk. Z resztą, dotyk twarzy zawsze był dla mnie gestem dosyć intymnym, tak bym to ujęła. Dotykiem wyrażamy emocje i oddajemy część swojej energii drugiej osobie, ale jej wymiana jest bardziej złożona. Energię można dać i zabrać – celowo i/lub zupełnie nieświadomie. Dotykiem można sprawić przyjemność lub przykrość. Bo czy nie jest tak, że samo wspomnienie czyjegoś dotyku raz powoduje przyjemny dreszcz na karku a innym razem ciszą blokuje gardło? Szkoda że w szkole nikt nie uczy świadomości tego gestu.

Przepływ uwolnionej w trakcie masażu energii jest niesamowity. Często mieszają się uczucia bólu, smutku, słabości a zaraz potem spokoju, radości i ukojenia. Nie z każdą osobą jest tak samo i czasem trzeba poczekać na uwolnienie tego pełnego wachlarza emocji. Podświadomie od samego początku wiedziałam że będę pracować wyłącznie z kobietami. Dlaczego? Chyba dlatego że chciałabym pomóc przywrócić w każdej z nich wewnętrzny spokój, pewność siebie i obudzić skrywaną przed światem siłę.

Masaż twarzy, ale też masaż ogólnie, pomaga w wydobyciu wewnętrznego blasku – tego ukrytego pod grubą warstwą codziennych stresów, zmartwień i czasem bólu. Pomaga w przełamaniu barier, odnalezieniu i pokochaniu siebie. Przeszłam tą drogę i właśnie tą miłością pragnę dzielić się z innymi kobietami. Bo kiedy przełamałam się ze wstydu, to zamarzyłam o tym aby każda przedstawicielka płci pięknej promieniała swoim własnym, jasnym światłem.

Pasja do pracy czy praca z pasji?

Dzieląc się – wzrastam.

To się ze mną zadziało jest czymś zupełnie nowym. Psychicznie jestem dużo spokojniejsza. Moje emocje są harmonijne i kiedy wykonuję masaż, w tym jednym momencie nie ma we mnie chaosu. A fizycznie? To trochę zabawne ale jestem okropnie spragniona.

Największą radością z pracy jest dla mnie widok spokojnych oczu drugiej kobiety. To jest prawdziwa magia! Kocham to co robię i czuję się spełniona. Moje klientki chyba też to czują, skoro wracają.

Ostatnio słuchałam pewnej rozmowy z Aidą Kosojan-Przybysz z której ust padło dosyć ciekawe założenie. Mówiła ona że rodząc się ze znamieniem jesteśmy naznaczeni przez Boga. Nie jestem szczególnie wierząca jednak idąc tym tokiem myślenia, chyba zawsze byłam “naznaczona twarzą”.

Odnalezienie życiowego celu nie oznacza wcale zakończenia poszukiwań. Nigdy nie przestanę być duchową poszukiwaczką bo wielką stratą byłoby nie dowiedzieć się, co Los ma jeszcze dla mnie w swoich kartach.

Dziękuję za dziś. Namaste,

Ewa

MINIATURKA NA HOME-min

Ewa Olszewska

o autorce
"Nie jestem szalona - tylko moja rzeczywistość jest inna niż twoja."

Znajdź mnie na Instagramie